Archiwa blogu

COP-14, Repower America

Poznańska konferencja COP-14 rozpoczęła się, na głowę premiera Tuska posypały się słowa krytyki za to, że nie wykorzystał okazji, by ogłosić jakiś wielki plan zielonej modernizacji. Poza tym jest hipokrytą, bo mówi o swym poparciu dla działań na rzecz klimatu a za plecami walczy z unijnym pakietem energetyczno-klimatycznym. Kwestię unijnego i jego racjonalności przedstawiam w najnowszym numerze „Polityki”, jeśli zaś chodzi o wielkie plany, to zapraszam do przyjrzenia się  akcji Ala Gore’a „Repower America”. Gore przekonuje, że USA mogą przestawić się w ciągu dekady na energetykę zeroemisyjną. Kluczem do powodzenia planu jest ostry program oszczędzania energii, rozwój energetyki odnawialnej (budowa ok. 200 tys. turbin wiatrowych), utrzymanie potencjału nuklearnego, budowa inteligentnej sieci energetycznej.

Podobny plan również można by zaproponować Europie, pod warunkiem budowy zintegrowanego ponadeuropejskiego systemu energetycznego. Z tym niestety trudniej, uzgodnienia w sprawie mostu energetycznego między Hiszpanią a Francją trwały 15 lat. Niemcy, Szwedzi i Duńczycy nie mogą się dogadać w sprawie wspólnej sieci obsługującej nowe farmy wiatrowe na Bałtyku. Warunkiem udanej rewolucji jest połączenie wszystkich aspektów: technicznego, politycznego i ekonomicznego. Co z tego, że Europa może mieć zeroemisyjną energetykę, skoro jedno z jej założeń polega na budowie elektrowni słonecznych w Algierii, a wiatrowych u wybrzeży Egiptu. Ciekaw jestem, który z polityków europejskich postawi bezpieczeństwo energetyczne swojego kraju na podobny pomysł.

Najbardziej zielony superkomputer w Warszawie

W ostatniej „Polityce” piszę o „Green IT” (od razu przepraszam za pomyłkę jaka wkradła się do wyjaśnienia co to jest petaflop, czyli tysiąc bilionów operacji na sekundę), jako przykład podając RoadRunnera, najszybszy superkomputer na świecie zrealizowany przez IBM na zamówienie Departamentu Energii USA. Nie dość, że szybki, to jeszcze wydajny energetycznie (warto zdać sobie sprawę, że taka maszyna potrzebuje 2,5 MW mocy, by ruszyć z obliczeniami).

My w Polsce tak szybkich maszyn nie mamy, mamy jednak najbardziej zielony superkomputer, o czym informuje ogłoszony wczoraj ranking „The Green 500”. Liderem okazał się nowy system superkomputerowy Nautilus z Interdyscyplinarnego Centrum Modelowania Matematycznego i Komputerowego Uniwersytetu Warszawskiego. Maszyna, podobnie jak Road Runner, dzieło IBM wykonuje 536,24 megaflopa z jednego wata mocy. Jeśli chodzi o szybkość, zajmuje 221 miejsce na świecie. Centrum superkomputerowe ICM potrzebuje tak dużych mocy obliczeniowych do różnych celów: obliczeń chemicznych, bioinformatycznych, astrofizycznych. Zwykli użytkownicy mogą korzystać z efektów pracy ICM klikając na adres cyfrowej mapy pogody nagrodzonej właśnie przez tygodnik „Computerworld”.

Koszty polityki klimatycznej

Wczoraj (środa 19 listopada) bardzo ciekawa konferencja organizowana przez Demos Europa i Ambasadę Danii, “Energia odnawialna i efektywność energetyczna w walce ze zmianami klimatu”. Miałem przyjemność prowadzić sesję z Dieterem Helmem, profesorem ekonomii z Oxfordu, doradcą Tony’ego Blaira. Pokazywał, jak pokrętna jest polityka klimatyczna, kiedy koncentruje się bardziej na celach politycznych niż racjonalności ekonomicznej. Tu link do jego prezentacji.

Helm zastanawiał się, dlaczego w pakiecie klimatyczno-energetycznym Unii wpisany jest cel uzyskania 20-procentowego udziału odnawialnych źródeł energii do 2020 roku. Pytał:

What is the question to which renewables  are supposed to be the answer?

Bo jeśli problemem jest ograniczanie emisji CO2, to jest wiele innych technologii służących temu celowi, które nie zostały wpisane do planu. Energetyka odnawialna jest OK, ma jednak wiele wad, ze środowiskowymi włącznie. Generalnie zaś energetyka odnawialna ma niską dyspozycyjność mocy, wymaga więc konwencjonalnych mocy zapasowych, by cały system działał. Hel uznał unijny cel za nierealny, lub realny, jeśli jego realizacji poświęci się niezwykle duże zasoby, które można alokować inaczej.

Przy okazji też zwrócił uwagę na hipokryzję Europejczyków, podając przykład Wielkiej Brytanii. Chlubi się ona, że zmniejszyła emisję CO2 o 15 proc, jeśli jednak policzyć jaka jest łączna emisja, na jaką mają wpływ Brytyjczycy poprzez produkty, które konsumują, a które zostały importowane, to okaże się, że efektywnie brytyjski wzrost emisji wyniósł 19 proc.

Inny ciekawy referat miał Krzysztof Rybiński z Ernst&Young (link do jego prezentacji i tekstu wystąpienia), pokazując że kraj taki jak Polska nie ma na długo jeszcze ucieczki od węgla i musi zrobić wszystko, żeby zablokować pakiet energetyczno-klimatyczny UE w obecnym kształcie. Powinien być w tym pakiecie kompromis dla krajów silnie nawęglonych, z opcją rozwoju w nich nowych technologii czystego węgla.

Nadmierny zapał Unii nie przyniesie nic dobrego, bo i Chiny i tak jeszcze długo będą budować nowe elektrownie (otwierają przeciętnie dwa nowe bloki po 1000 MW tygodniowo), by do 2030 mieć 1000 GW zainstalowane mocy (dla porównania Polska ma ok 37 GW zainstalowanej mocy). Zarżnięcie polskiej energetyki spowoduje, że produkcja energochłonna. np. cement przeniesie się do Chin. Unia osiągnie swój cel, tylko łączny efekt – globalna emisja CO2 nie zmieni się, a może nawet ulegnie zwiększeniu.

World Energy Outlook 2008

Międzynarodowa Agencja Energetyczna (IEA) ogłosiła dziś raport World Energy Outlook 2008. To dokument pod wieloma względami przełomowy. Po pierwsze, ukazuje się w chwili globalnego kryzysu i spowolnienia światowej gospodarki. IEA ostrzega jednak, że mimo aktualnego spadku cen ropy, epoka taniej ropy skończyła się. Nieprawdziwe natomiast są zapowiedzi końca ropy – surowca nie zabraknie jeszcze przez kilkadziesiąt lat. Gorzej z udostępnianiem nowych złóż, bo od lat zaniedbywane są inwestycje. To może spowodować załamanie podaży w perspektywie 2015 r. Raport nie zajmuje się jednak wyłącznie ropą, lecz także innymi źródłami energii.

Okazuje się więc, że w perspektywie 2030 r. szybciej, niż zużycie ropy rosnąc będzie zużycie węgla, głównego surowca służącego do wytwarzania elektrycznośći. Najszybciej przybywać będzie odnawialnych źródeł energii, spadnie natomiast udział energii atomowej (choć w liczbach bezwględnych ilość pochodzącej z atomu energii wzrośnie). By zaspokoić rosnące potrzeby energetyczne świata potrzebne są roczne nakłady inwestycyjne rzędu 1 biliona dolarów. Z tym jednak w najbliższym czasie będzie problem – wszak kryzysy finansowy utrudnia dostęp do kredytów.

Oczywiście, to nie jedyny problem – IEA zwraca uwagę, że nie da się utrzymać starego modelu rozwoju sektora energetycznego. Należy w końcu uwzględnić realia zmian klimatycznych i szybko zacząć wdrażać proklimatyczne polityki energetyczne. Najlepszym rozwiązaniem byłoby przyjęcie konkretnych rozwiązań podczas szczytu COP15 w Kopenhadze w listopadzie przyszłego roku. Czy tak się stanie? Nie wiadomo, zbyt wiele niewiadomych, a zwłaszcza świadomość konieczności dodatkowych inwestycji w rozwój nowych, nieemisyjnych technologii.

IEA zauważa, że wystarczyloby jednak tylko zlikwidować subsydia do energii stosowane w wielu krajach, które pochłaniają rocznie 310 mld dolarów, by ruszył promodernizacyjny impuls. Inwestycje w nowe technologie, zauważa WEO, i tak się opłacą w dłuższej perspektywie. Doprowadzą bowiem do mniejszego zużycia surowców kopalnych i mniejszego uzależnienia od dostaw. Inwestycje te pozwolą także uniknąć ewentualnych kosztów spowodowanych negatywnymi skutkami zmian w środowisku na skutek braku zrównoważaonej polityki rozwojowej (polecam analizę OECD).

Obama, klimat i gospodarka

Barack Obama wiele naobiecywał podczas kampanii wyborczej, więc teraz jego doradcy mocną się głowią, jaką przyjąć strategię na pierwsze miesiące rządów (prezydent-elekt obejmie urząd w styczniu). Wiadomo, że priorytetem jest gospodarka, w kolejce czekają jednak jeszcze inne pilne sprawy – kryzys klimatyczny i konieczność reformy służby zdrowia. Czy brać się za wszystko na raz, czy też rozwiązywać problemy krok po kroku?

31 października Obama obiecał w Des Moines, że w ciągu najkbliższych 10 lat rząd federalny przeznaczy 150 mld dolarów (10 mld rocznie) na inwestycje w rozwój nowych, zielonych technologii: energia wiatru, słoneczna, biopaliwa, a także wsparcie dla koncernów samochodowych, by nadrobiły zaległości wobec frm japońskich i europejskich. Obama obiecuje, że skutkiem inwestycji będzie nie tylko Zielona Ameryka, lecza także 5 mln nowych miejsc pracy (w co nie do końca wierzą nawet doradcy prezydenta-elekta, na boku urealniając ambitne prognozy).

Na łamach międzynarodowych gazet z radami dla Obamy spieszą życzliwi doradcy. W Wall Strett Journal Bjoern Lomborg, szef Copenhagen Consensus chwali pomysł inwestowania w nowe technologie, odradza natomiast nowemu prezydentowi USA pakowanie się w ograniczanie na siłę emisji CO2 (Obama obiecał, że USA zredukują emisję CO2 o 80 proc. w stosunku do roku 1990 w perspektywie roku 2050). Argumentuje (argumentację Lomborga przedstawiałem w „Polityce”), że to marnowanie pieniędzy, które można przeznaczyć na pilniejsze problemy.

W tym samym WSJ pisarz Ian McEwan apeluje do Obamy, żeby nie wykorzystywał kryzysu gospodarczego do spowolnienia zapowiadanej zielonej ofensywy. Niezależnie od treści owych porad nikt nie ma wątpliwości, że stanowisko Baracka Obamy w sprawie klimatu będzie miało decydujące znaczenie dla przyszłości międzynarodowych negocjacji w sprawie redukcji emisji, jak i dla rozwoju nowych technologii. Gdyby rzeczywiście Waszyngton zainwestował 150 mld dolarów w ciągu, Stany Zjednoczone szybko stałyby się liderem nowych, zielonych technologii odbierając palmę pierwszeństwa Europie. Dlaczego? Europa, owszem, ma w tej chwili więcej patentów w tym obszarze, jednak Stany Zjednoczone mają bardziej zaawansowane badania – wystarczy je teraz podsypać pieniędzmi na komercjalizację. Wsparcie rządu amerykańskiego byłoby istotne ze względu na chwilowe spowolnienie inwestycji z sektora prywatnego borykającego się z kryzysem finansowym.

Gra w zielone

„MIT’s Technology Review” publikuje ciekawą analizę wpływu kryzysu finansowego na inwestycje w nowe technologie. Sytuacja jest złożona. Kryzys bowiem oddziałuje na sytuację na kilka sposobów. Spowolnienie największych gospodarek oznacza zmniejszenie popytu na ropę naftową, co spowodowało (wraz z decyzją OPEC o podwyższeniu produkcji) obniżenie jej ceny na światowych rynkach. Niska cena ropy zmienia doraźnie rachunek opłacalności rozwoju nowych technologii mających ropę zastąpić.

Efekt drugi wynika z mniejszej podaży pieniądza ryzyka niezbędnego dla technologicznych inwestycji. Czy więc grozi sytuacja jak z przełomu lat 70. i 80., kiedy niska cena ropy i brak woli politycznej spowodowała zahamowanie wszystkich niemal programów rozwoju ekotechnologii w Stanach Zjednoczonych? „Technology Review” uważa, że sytuacja jest jednak odmienna. Po pierwsze, mimo wszystko alternatywne technologie energetyczne są znacznie bardziej dojrzałe. Po drugie wzrosła świadomość ekologiczna, a zmiany klimatu stały się tematem politycznym. Po trzecie, uzależnienie od ropy i jej producentów stało się tematem geopolitycznym. Odwrotu więc nie ma, mniej pieniędzy oznacza tylko większą selekcję projektów. Z nadzieją, że ostaną się najlepsze.

Analiza dotyczy sytuacji amerykańskiej. W Europie rozwój ekotechnologii wygląda znacznie lepiej. Tak wynika ze wspomnianego przeze mnie raportu OECD. Wiele krajów europejskich pod wpływem kryzysu energetycznego lat 70. przyjęło długotrwałe strategie rozwoju nowych, zieloncyh technologii uruchamiając w ten sposób zupełnie nowe rynki (Dania, Niemcy, Szwecja, Francja).

WWF, Living Planet Report 2008

WWF ogłasza dziś Living Planet Report 2008 przedstawiający stan zasobów naturalnych. Relacjonuję ten raport w najnowszej (dzisiejszej „Polityce”). Cóż, żyjemy na ekologiczny  kredyt, wykorzystując 140 proc. dostępnych zasobów (limit tegoroczny przekroczyliśmy w 23 września). W artykule w „Polityce” odwołuję się także do ostatniej wizyty w Warszawie Vaclava Klausa, który kwestionuje używane w raporcie WWF pojęcie zasobów. Jego zdaniem zasoby są niewyczerpalne, a ich dostępność zależy od ludzkiej inwencji. Oto cytat z tekstu w „Polityce”:

Mimo coraz bardziej przekonujących dowodów, że biosfera ma skończoną pojemność i co gorsza, że już od wielu lat żyjemy na kredyt, dla wielu ekonomistów argumenty o skończoności zasobów wydają się absurdalne. Kwestię tę wyjaśnia doskonale polityk i ekonomista, prezydent Republiki Czeskiej, Vaclav Klaus we właśnie wydanej po polsku książce „Błękitna planeta w zielonych okowach”. Twierdzi on w niej, że nie istnieje absolutna definicja zasobu, np. ropa która żywi współczesną gospodarkę jest zasobem kluczowym, jednak dla egipskich faraonów takiej funkcji nie pełniła. Swą rangę, wyrażającą się w cenie jaką człowiek gotowy jest zapłacić za baryłkę zyskała dopiero wówczas, gdy pojawiły się technologie umożliwiające wykorzystanie ropy w produktywny sposób. Klaus konkluduje, powołując się m.in. na prace innego ekonomisty Juliana Simona, że z czasem zasoby nie maleją, lecz rosną na skutek uwalniania potencjału ukrytego w składnikach biosfery, jakie wcześniej za cenne nie uznawano. Kluczem do tej cudownej przemiany jest „zasób ostateczny,  którym nie jest nikt inny, niż człowiek, jego inwencja i wysiłek.”
W książce prezydenta Klausa można znaleźć także fragment bezpośrednio odnoszący się do kwestii malejącej bioróżnorodności, której tak wiele uwagi poświęcają autorzy „Live Planet Report”. Czeski polityk stwierdza, że: „podobnie jak człowiek, który ciągle poszukuje i tworzy warunki korzystne dla swego życia, zachowuje się również przyroda. Podczas gdy na skutek działalności człowieka dla jednych gatunków zwierząt i roślin warunki ulegają pogorszeniu, dla innych – wręcz przeciwnie – powstają korzystne warunki i przyroda sama do zmian tych bardzo elastycznie się dostosowuje.” Inaczej, statystyki ekologów kłamią w tym sensie, że nie istnieje żaden optymalny stan, który należy chronić. Nie ma co płakać nad kostarykańską żabą, białym nosorożcem i tysiącami innych gatunków, po prostu przeszły do historii jak husyci po bitwie pod Białą Górą.

Cóż, dlaczego Klaus się myli, wyjaśniam w „Polityce”. Na polskiej stronie WWF można zbadać swój osobisty ślad ekologiczny.

Greenpeace, Energetyczna [R]ewolucja

Greenpeace ogłosił dziś w Berlinie raport „Energy [r]evolution” przedstawiający   globalny scenariusz rozwoju energetyki. Scenariusz Greenpeace zakłada, że kraje rozwinięte muszą do 2020 r. zmniejszyć emisję CO2 o 30 proc. w stosunku do poziomu z 1990 r., kraje rozwijające się do tego czasu powinny zaś swoje emisje ustabilizować, a potem je zmniejszać.

Zdaniem ekspertów Greenpeace efekt ten można osiągnąć  zwiększając efektywność energetyczną (tu ciągle olbrzymi potencjał kryje się w budownictwie), rozwijając energetykę oparta na źródłach odnawialnych przy jednoczesnym systematycznym eliminowaniu energetyki węglowej i nuklearnej.

Wcześniej Greenpeace w Polsce przedstawił krajowy scenariusz energetycznej rewolucji, w którym proponuje alternatywny do rządowego projektu Polityki Energetycznej do 2030 r. plan przebudowy polskiej energetyki (fotografia otwierająca tekst pochodzi z tego raportu i przedstawia farmę wiatrową w Kisielicach). Oczywiście, główna różnica polega na tym, że rząd nie zamierza zrezygnować z energetyki węglowej i nastawia się na rozwój technologii czystego węgla oraz CCS (wychwytu i magazynowania CO2) oraz przewiduje inwestycje w energetykę jądrową. Różnice dobrze ilustruje wykres:

Opracowania Greenpeace warto uważnie przeczytać, choć propozycje dla Polski ze względów politycznych wydają się mało realne.

Giddens w Warszawie

Maciej Kuźmicz relacjonuje w swoim blogu wczorajszą „Debatę Tischnerowską”, której głównym punktem było wystąpienie Anthony Giddensa. Giddens, znakomity socjolog któremu nie wystarcza uprawianie nauki i stara się łączyć refleksję teoretyczną z tworzeniem projektów politycznych (był współautorem koncepcji „Trzeciej drogi” Blaira) od jakiegoś już czasu przekonuje, że głównym tematem polityki powinny stać się kwestie ekologiczne.

Maciek ze smutkiem zauważa, że w Warszawie nikogo specjalnie nie interesuje to, co ma do powiedzenia Giddens – sala świeciła pustkami:

Byłem zdumiony, że tylko tyle osób chciało słuchać człowieka, z którego książek uczą się studenci na całym świecie, który był rektorem superprestiżowej London School of Economics, który przyjeżdża mówić o najbardziej aktualnym problemie globalnym.
Czy to dlatego, że po prostu nikogo nie interesuje globalne ocieplenie w Polsce.? Niestety, chyba tak. Polacy nie wiedzą czym jest, nie dbają o to, a niektórzy nawet mówią: globalne ocieplenie? Toż to bzdura… Chyba właśnie z tej ignorancji nie przyszli –  na debacie o polityce zagranicznej były tłumy (gościem była Madeleine Albright).

Nie będę biadał, bo sam do tej pustki się przyczyniłem. Faktem natomiast jest, że debata o ekologii, zmianie klimatycznej i jej konsekwencjach napotyka w Polsce na spore problemy. Co jest tego przyczyną? Otóż w kwestii ekologii zanim zaczną dogadywać się ludzie, musi istnieć dobra komunikacja między dwiema odrębnymi sferami życia: nauką i polityką. Każda z nich kieruje się odmienną racjonalnością, w epoce nowoczesnej ustalił się natomiast pewien modus vivendi, polegający na tym, że nauka zyskała status specjalny w społeczeństwie, jako jedyne „legalne” źródło wiedzy o rzeczywistości, wiedzy do której mogli odwoływać się politycy przy podejmowaniu decyzji (przynajmniej części z nich).

Ten model już o jakiegoś czasu z wielu względów załamuje się: przełom postmodernistyczny w  epistemologii, nastanie społeczeństwa ryzyka, w końcu kryzysy takie, jak BSE w Wielkiej Brytanii pokazały, że nauka nie tyle produkuje wiedzę, co problematyzuje obraz rzeczywistości. Debata o zmianie klimatycznej i ociepleniu najlepszym przykładem: społeczeństwo i politycy chcieliby, żeby uczeni w końcu powiedzieli, jak to jest na prawdę. Uczeni mówią, tyle tylko że językiem komunikatów odsłaniających kolejne fragmenty rzeczywistości, często sprzecznych z sobą.

Debata na tematy ekologiczne siłą rzeczy musi być albo bardzo złożona, albo staje się banalna i polega na przerzucaniu inwektywami. Niestety, do prowadzenia złożonej debaty nie jesteśmy gotowi, choćby ze względu na niski poziom świadomości epistemologicznej w Polsce i dominujący np. wśród polskich naukowców dosyć naiwny pozytywizm. Brakuje tłumaczeń wielu podstawowych lektur dotyczących ekologii, jak choćby „Politiques de la nature” Bruno Latoura (na szczęście niebawem już się ukaże po polsku). „Alternatywne przyrody” Phila Macnaghtena i Johna Urry (przekł. Bogdan Baran, W-wa, Scholar 2005 r.)minęła niemal bez echa. To w tej książce pada ważne zdanie:

Receptywność ludności na wiedzę dostarczaną przez ciała naukowe lub polityczne jest silnie kształtowana przez poczucie sensu własnego działania – to znaczy przez ukryte poczucie własnej siły i swobody w zakresie działania na podstawie tej wiedzy i w zakresie jej wykorzystania. Oznacza to, że niezdolność lub niechęć do przyswajania sobie informacji mogą często być skutkiem działania ukrytych politycznych lub kulturowych struktur upełnomocniania lub odbierania pełnomocnictwa, które mogą nie mieć wyraźnego związku z odnośnymi kwestiami środowiska.

Mówiąc prościej, brak zainteresowania w Polsce kwestiami ekologicznymi jest po prostu symptomem głębszego problemu, który polega na alienacji politycznej (niski poziom zaangażowania politycznego i społecznego) i właśnie słabej kulturze epistemologicznej.

Konsensus Kopenhaski, ranking problemów świata

Dyskusja pod wpisem o Liście 1700 amerykańskich uczonych wywołała gorącą dyskusję, wszak idzie o gorący temat – globalną zmianę klimatyczną i ocieplenie. Mam wrażenie, analizując literaturę naukową (w źródłach, jak i omówieniach), że szala naukowych dowodów przechyla się jednak w stronę akceptacji faktu istotnej zmiany klimatycznej i antropogenicznych jej przyczyn. Można oczywiście twierdzić, że pisma naukowe takie jak „Nature”, „Science” oraz szereg pomniejszych należą do globalnego spisku ekologicznego, że mamy do czynienia z klasycznym przykładem działania socjologii nauki, etc. W I części raportu na temat zmiany klimatycznej, jaką opublikował „Financial Times” kilka dni temu przeczytać można dobrą konstatację: wśród sceptyków dominują uczeni na emeryturze. Z jednej strony może to oznaczać, że jako ludzie wolni od uwikłań systemowych, mają większą wolność wypowiedzi. Może to jednak także oznaczać, że nie będąc już w systemie, nie mają tak dobrego kontaktu z najnowszymi wynikami badań.

Nie to jest jednak najciekawszym problemem, lepsze podejście prezentuje umiarkowany sceptyk Bjorn Lomborg, lider inicjatywy zwanej Kopenhaskim Konsensusem. Lomborg kilka lat temu napisał książkę „The Sceptical Environmentalist”, która przyniosła mu duży rozgłos. Najogólniej duński ekonomista nie kwestionuje faktu zmiany klimatycznej, ale polityczny szum który powoduje, że źle ustalane są priorytety działań mających na celu rozwiązanie najważniejszych problemów świata.

Lomborg przekonuje bowiem, że nawet akceptując fakt ocieplenia, należy uwzględnić szereg innych ostrych kryzysów nurtujących znaczną część ludzkości, od braku wody, niedożywienia, braku edukacji po terroryzm. W grudniu Lomborg wydał książkę „Solutions For The World’s Biggest Problems” (omawiałem ją w „Antymatriksie”), kolekcję esejów wybitnych ekonomistów analizujących klikadziesiąt palących problemów świata.

W końcu 30 maja został opublikowany swoisty ranking pod hasłem Konsensusu Kopenhaskiego, który jest wynikiem pracy kilkudziesięciu ekonomistów, w tym 5 noblistów, którzy mieli za zadanie  rozwiązać następującą łamigłówkę: do dyspozycji jest ekstra 75 mld dolarów, które można przeznaczyć na rozwiązanie spraw dręczących ludzkość w ciągu najbliższych 4 lat. Jak ustawić priorytety, żeby alokacja tych środków przyniosła jak najlepsze efekty humanitarne (w sensie uratowanych istnień ludzkich i wynikających stąd także długofalowych efektów ekonomicznych).

Pierwsze miejsce zajęły w rankingu rozwiązań zajęły dodatki witaminowe dla dzieci, trzecie jodowanie soli. Okazuje się, że tanie wzbogacenie diety mieszkańców krajów rozwijających się  (31 proc. gospodarstw domowych nie ma dostępu do jodowanej soli) dałoby efekt 9 dolarów z każdego dolara zainwestowanego. Miejsce drugie zajęło wprowadzenie postanowień rundy DOHA, kwestie ocieplenia w postaci priorytetu „nakłady na badania i rozwój związane ze zmniejszeniem emisji CO2 pojawiły się na miejscu 14).

Koncepcja Lomborga jest na pewno ciekawa, jednak metodologia może budzić pewne zastrzeżenia. W ramach swych założeń produkuje poprawną listę priorytetów pod względem wartości „return on investment”. Nie uwzględnia jednak innej kwestii: niektóre problemy mają charakter lokalny (niedożywienie), inne globalny (terroryzm), inne jeszcze globalny i osiowy (zmiana klimatyczna). W tym ostatnim przypadku pojawia się konieczność innej kalkulacji, o charakterze zakładu Pascala. Jeśli nie zapobiegniemy zmianie (zakładając, że to możliwe), to w dalszej perspektywie zniweczeniu ulegną pozytywne skutki realizacji pilniejszych priorytetów z listy. Wszystko zależy od perspektywy czasowej, modeli rozwoju sytuacji i stopy dyskontowej.

W każdym razie polecam lekturę analiz wyprodukowanych przez ekspertów Kopenhaskiego Konsensusu, potężna dawka dobrego myślenia. W załączonym filmiku Lomborg dobrze wyjaśnia swój pomysł.